przyszedł jej nie wąż, tylko pantera. Jak to było u Ogdena Nasha?
„Gdy woła pantera, zamieraj". Problem polegał na tym, że ona sama przywołała tę panterę i teraz musiała jakoś sobie radzić. Oprócz tego jednego momentu, gdy spojrzał na kurczowo splecione dłonie przerażonych kobiet, nie oderwał wzroku od twarzy Milli. Nawet na chwilę. I to właśnie było najbardziej denerwujące. - Słyszałam, że potrafisz odnajdywać ludzi - powiedziała ostrożnie. Joann poruszyła się gwałtownie za jej plecami. - Millo... - zaczęła ostro. Milla wiedziała, co chce jej powiedzieć przyjaciółka. Że to bardzo zły pomysł, że powinna to przemyśleć, i tak dalej. Wzrok Diaza nawet nie drgnął. Milla gestem uciszyła Joann. - Czasami - odparł mężczyzna. - Jednooki facet, który był na spotkaniu pod kościołem w Guadalupe. Chcę go znaleźć. an43 98 - To pionek. Nic nie znaczy - jego wymowa zdawała się dziwna, tak jakby angielski nie był jego ojczystym językiem. Posługiwał się nim perfekcyjnie, miał teksaski akcent, ale coś - oprócz nazwiska - zalatywało tu Meksykiem. Nie, mogła się założyć, że gość nie urodził się w Stanach. - Dla mnie jest ważny - powiedziała, oddychając płytko. Znów czuła szansę, gdzieś, tuż-tuż, w zasięgu ręki. Ten człowiek mógł jej naprawdę pomóc w poznaniu losu syna. Może i był diabłem, nieważne. Jeżeli tylko diabeł może jej pomóc, niech i tak będzie. - Dziesięć lat temu porwano mojego sześciotygodniowego synka - ciągnęła. - Mój były mąż jest lekarzem; on i jego koledzy założyli mały, darmowy szpital w jednym z biedniejszych rejonów Chihuahua. Mieszkaliśmy tam przez rok. Tam urodziło się moje dziecko. Poszłam na targ, napadło mnie dwóch mężczyzn. Wyrwali mi dziecko, ale ja walczyłam: zdołałam wydrapać lewe oko temu, który odebrał mi synka. Wtedy ten drugi pchnął mnie w plecy nożem i obaj uciekli. Od tego czasu nie widziałam swojego dziecka. Coś błysnęło w jego oczach, spojrzał na nią z uwagą. - A więc to ty - Ja? - spytała, nie rozumiejąc. - Ty oślepiłaś tę świnię, Pavona. Pavon. O Boże, więc tak się nazywał. Po dziesięciu latach wiedziała, jak się nazywał. Zamknęła oczy i starała się uspokoić oddech, bezwiednie zaciskając dłonie w pięści. Jej serce trochę zwolniło, ale wciąż waliło z potężną siłą, jakby próbując wyrwać się z an43 99 piersi, ogłuszając hukiem tętniącej w oszalałym tempie krwi. Chciała krzyczeć, chciała płakać, chciała wybiec i szukać go teraz, w tej chwili! Chciała dorwać go w swe ręce i walić głową bandyty o ścianę, aż odpowie na wszystkie pytania, które ona mu zada. Ale wiedziała, że nie może tego zrobić, że musi się opanować; przycisnęła trzęsące się pięści do oczu, z całych sił starając się nie rozpłakać. - Wiesz, jak ma na imię? - spytała zduszonym głosem. - Artura